„Gdzie jesteś Amando?”- analiza
„Gdzie jesteś Amando?” to film słaby. Autorzy zapewne chcieli, aby robił wrażenie realistycznego, ale do takiego określenia wiele mu brakuje.
Zacznijmy jednak od początku, bo na razie moja krytyka nie jest poparta analizą. Film jest historią śledztwa, jakie prowadzi dwoje młodych, prywatnych detektywów Patrick Kenzie i Angie Gennaro. Są oni również partnerami w życiu osobistym, a ich związek wydaje się być bardzo udany. Pewnego dnia na osiedlu, gdzie w większości mieszkają ludzie ubodzy i tak zwany margines społeczny, zostaje porwana dziewczynka. Nikt nie wie, co stało się z Amandą. Jej matka Helen jest narkomanką i na co dzień żyje w otoczeniu bandytów. Do baru zdarzało się jej zabierać nawet małą Amandę. Mimo to, po stracie dziecka odczuwa coś w rodzaju rozpaczy. W kobiecie, która wydaje się być całkowicie pozbawiona odpowiedzialności, odzywa się cichutko instynkt macierzyński i wyrzuty sumienia po tym, jak traktowała córeczkę. Zauważa to prywatny detektyw Patrick. W przemianę Helen nie wierzy natomiast absolutnie jego dziewczyna Angie. Według niej Helen jest, jak „bomba”, która może wybuchnąć w każdej chwili. Co bardzo istotne, prywatnych detektywów wynajmują za własne pieniądze, brat Helen Lionel i jego żona Beatrice, która bardzo kocha Amandę i liczy na to, że ludzie, którzy unikają policji, może więcej powiedzą śledczym innego rodzaju.
W trakcie długiego dochodzenia główny bohater trafia do piekła na ziemi. Do domu, w którym ukrywa się trójka psychopatów, narkomanów i zboczeńców. Najgorsze jest jednak to, że oprócz nich w domu znajduje się również dziecko, chłopiec, którego jeden z nich porwał. Patrick kojarzy twarz pedofila i może się domyślać, że młody mężczyzna, którego niedawno wypuszczono z więzienia, przetrzymuje chłopca. To fakt, detektyw ma takie podejrzenia, gdy przyjeżdża na miejsce ze swoim kolegą, dilerem narkotykowym. Mimo to Patrick wychodzi z piekielnego domu i wraca tam ponownie z dwoma policjantami. Dochodzi do strzelaniny. Jeden z funkcjonariuszy zostaje poważnie ranny. Ostatecznie udaje się poskromić trójkę zwyrodnialców. Patrick wchodzi do pokoju, gdzie mieszka pedofil i znajduje zwłoki siedmiolatka, który był gwałcony tak długo, aż zmarł z wykrwawienia. Prywatny detektyw strzela następnie do bezbronnego pedofila mordercy i zabija go na miejscu. W kolejnych scenach widzimy, że dręczą go wyrzuty sumienia.
Wszystko to jest przerażająco sztuczne i nieprawdopodobne. Patrick prowadzi poważną, męską rozmowę „przy flaszce” z policjantem Remym Broussardem, w którego rolę wciela się Ed Harris. Prywatny detektyw wspomina słowa jakiegoś księdza, który mówił, że „jak ktoś czuje się źle, po tym co zrobił, to znaczy, że źle zrobił”. Patrick jest naprawdę wzruszony słowami kaznodziei. Zapytany przez rozmówcę, czy zrobiłby to ponownie, odpowiada, że „nie”. Słowa te brzmią bardzo nieautentycznie, ponieważ wypowiada je człowiek, który niedawno groził jakiemuś facetowi śmiercią, jeśli ten jeszcze raz pozwoli sobie znieważyć jego dziewczynę. Wcześniejsze znieważenie polegało na tym, że przestępca zmusił kobietę do podniesienia bluzki i pokazania stanika, ponieważ obawiał się, że ma zainstalowany podsłuch przy ciele. Zachowanie kryminalisty wydaje się być logiczne i nie widać w nim jakiejś szczególnej perfidii, ale Patrickowi postępowanie przestępcy bardzo się nie podoba. Prawdziwy z niego twardziel, nieprawdaż? I takim jest Patrick przez cały film. Z przerwami na wypowiadanie sentencji, które włożył mu w usta autor, nie zastanawiając się uprzednio, czy będzie to brzmiało wiarygodnie. Nagle prywatny detektyw, który niejedno już w życiu widział i niejedno przeżył, ma wielkie wyrzuty sumienia, bo zabił pedofila mordercę. Postać o podobnym charakterze powinna żałować raczej, że nie dostała się do pokoju zwyrodnialca wcześniej, gdy dziecko mogło jeszcze żyć. I zapewne żyło. A przecież Patrick był w środku ze swoim kumplem. Obaj posiadali broń. Dlaczego wtedy nie zabawili się w kowbojów? Jedyne co tłumaczy Patricka, to fakt, że mógł się obawiać o życie dziecka, na wypadek, gdyby doszło do strzelaniny. Ale ostatecznie i tak doszło do strzelaniny, tyle, że później i z udziałem policji. Mając na uwadze rysunek charakterologiczny postaci prywatnego detektywa, to właśnie owa zwłoka powinna budzić jego poczucie winy, a nie zabicie pedofila mordercy.
Jak mawiają, koniec wieńczy dzieło. Jest „kropką nad i” przekazu narracyjnego. Patrick odnajduje zaginioną dziewczynkę i oddaje ją matce. Nieodpowiedzialnej Helen, która do tej pory traktowała Amandę karygodnie. Wcześniej prywatny detektyw mógł zgodzić się na zatuszowanie porwania Amandy przez emerytowanego, „porządnego” kapitana policji, któremu zamordowano kiedyś dwunastoletnią córkę. Patrick chce jednak, żeby sprawiedliwości stała się zadość i zgodnie z obietnicą, jaką złożył wyrodnej matce, oddaje jej córkę. Po tej decyzji, zostawia go dziewczyna. Prywatny detektyw odwiedza Helen, ale ona wychodzi „balować” i zostawia małą z Patrickiem. Pewnie, w innym przypadku, zostawiłaby Amandę samą. Nie poprawiła więc swojego zachowania. Wychodząc nazywa prywatnego detektywa „Świętym Patrykiem”.
Problem polega jednak na tym, że prywatny detektyw nie jest świętym, tylko idiotą. Nie dlatego, że zwrócił córkę matce. Taki czyn jest zgodny z naturą, a ludziom czasami należy dać drugą szansę. Czemu jednak Patrick, który na co dzień współpracuje z policją, nie postawił Helen warunków. Mając na względzie przeszłość tej kobiety, powinna być ona pod stałą obserwacją kuratora sądowego, pracowników opieki społecznej i rodziny, która, jak widzieliśmy w filmie, przejmuje się losem Amandy.
Ale w utworze nie ma nikogo z tych ludzi. Dlaczego? Bo autor chce, żeby ich nie było. W ten sposób ma zamiar udowodnić, że demokracja jest zła, bo nikt nie przejmuje się dziećmi złych rodziców. Znacznie lepiej jest porywać te dzieci i oddawać na wychowanie „porządnym” obywatelom. Widać, że autor tęskni za totalitaryzmem. Dlatego krytykuje demokrację i wolność. Robi to jednak w sposób sztuczny, mimo, że kryguje się na realistę. Prawdziwy realizm dąży do prawdy. Ideologia przekazu powinna być w sztuce realistycznej swego rodzaju „skutkiem ubocznym”. Wtedy dzieło posiada wartość artystyczną. Natomiast film wyreżyserowany przez Bena Afflecka na pewno dziełem sztuki nie jest.